15 cze 2020

Boskie ciało



W czwartek rano czekając na chłopaków, skrolując instagram można było odnieść wrażenie, że jedyny słuszny kierunek na jazdę podczas długiego weekendu to północ i morze. My postawiliśmy na olskulowy lubuszing. 
Zbiórka o 9, kawa, szybkie poprawki, wczytanie trasy i w drogę. 
Przyjemne śmieszki, koleżeński, rowerowy romantyzm juz na samym początku zwiastował dobry trip. Trochę deszczu, ale wystarczyło że zaczęliśmy się ubierać i przestawało. Dlatego zostawiliśmy Łukasza w kurtce by odstraszał chmury i lecieliśmy. Przez mosty kolejowe, przez forty i wierze widokowe, bruk, piach, wodę i gładziutki asfalt. Noclegi w najwygodniejszych znanych nam wiszących hotelach, nad pięknymi jeziorami, w których zmywaliśmy historię całego dnia i studziliśmy oparzenia słoneczne. Sarny, dziki, jenoty, drapieżne ptactwo, stada krów i masa komarów co jakiś czas dotrzymywały nam towarzystwa. Końcówka ciężka. Poznaliśmy pojęcie „saddlelinku”, cudowne właściwości pyłku pszczelego, potęgę red bulla i uprzejmość easy-skuter-rajdera. Gdy chcieliśmy uzupełnić bidony u gospodarza, bo sklepy były juz pozamykane, załapaliśmy sie na konkretną biesiadę z grillem, piwem i traktorem.  Plan czterodniowy zrobiliśmy w trzy, czwarty przeznaczając już na domowe spa i relaksy.
Dzięki chłopaki!!!

 







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz