Uff... piątek spokojnie w pracy każdy wyczekiwał, aż temperatura trochę spadnie. W planie nowa droga do naszej małej, akacjowej Australii. Miał spaść deszcz i słupek w termometrze też. Po pracy nadal czekaliśmy. Niestety się nie doczekaliśmy i część drogi jechaliśmy w niemałym zaduchu, a z racji późnego startu, drugą część po ciemku, jednak nadal w atmosferze pełnej ciepła. Wybór miejsca znajdującego się na końcu stromego wypychu też nie był najbardziej trafny. Gdy wdrapaliśmy się na górę każdy myślał by stamtąd uciec i wytaplać się nawet w jakieś gęstej kałuży. Zostaliśmy. Bidonowy szybki prysznic, lekko chłodne piwo poprawiły samopoczucie i przegoniły komary. Wczesny poranek ładnie nam wynagrodził trud wdrapywania się i niedogodności lepkiego ciała. Świt, wschód słońca i lekkie mgiełki. Nacieszyliśmy oczy, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy do domów. Wcześnie żeby słońce się nie rozpędziło jeszcze za bardzo. Jednak następnym razem przenocka nad wodą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz