W miniony weekend udało się zorganizować małą rozgrzewkę przed Swift Campout. Terminy, pogoda i sporo innych rzeczy ułożyły się w jedna całość. W piątek, zaraz po pracy przymocowaliśmy do rowerów co trzeba i pojechaliśmy w stronę Łagowa (Kora, Karolina i ja). Pogoda świetna, słońce popołudniowe mocno świeciło, ale nie przypiekało. Prom, kilka przerw i nie za szybkie tempo, wszystko sprawiło że na miejscu zjawiliśmy się już trochę za późno by udało nam się zrobić zakupy. Na szczęście, Bartez, który podjechał motorem z ZG i część północna ekipy Panda (Szn)i Bart (GW) wylądowali wcześniej i zakupili co trzeba na kolacje, wieczorne gadanie i śniadanie. Razem podjechaliśmy na miejsce obozu, gdzie tylko zostawiliśmy rowery i szybkie siup do jeziora. Woda wyśmienita. Nie za ciepła, nie za zimna. Pomostu już coraz mniej, ale lina cały czas jest i kusi, choć wiadomo, że będą zakwasy. Po bardzo udanym spłukaniu z siebie podróży wróciliśmy do obozu, rozwiesiliśmy hamaki, przygotowaliśmy ognisko i rozmawialiśmy, jedliśmy, piliśmy, aż wpadł pomysł na nocne jazdy i zwiedzanie mostu. Było tak dobrze, że kładliśmy się dopiero o brzasku.
Gdy w sobotę udało się zwlec w głowach wszystkich siedział podobny plan. Jezioro, kawa, szama. Więc go powoli realizowaliśmy, aż do czasu gdy trzeba było zmykać. Wracaliśmy na raty. Ja, Kora i Karolina odrazu pociesneliśmy na ZG, a po drodze jeszcze dołączył do nas Bartez. Panda pojechała na stacje PKP do Międzyrzecza, a Bart poczekał w Łagowie jeszcze trochę na Mariusza, który cisnął z GW, a potem razem przyjechali do nas do ZG.
Kora, Karolina, Panda, Bart, Bartez i długodystansowy Mariano dzięki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz