Przy piątkowym kufelku wpadł pomysł na szybki biwak. Ciężki to był tydzień, a wieczór trochę się przeciągał więc tradycyjnie coś w obrębie komina. Miejsce jedno, dwa sposoby dotarcia do celu. Ja wybrałem rower, Michał podjechał swoim autem. Dzięki temu mieliśmy pełnowymiarowe krzesła i zapas drewna na ognisko. Zaczęło się dobrze, przyrzeczne błota zmarznięte, cisza, rześkie powietrze. Z czasem dotarcia na miejsce wstrzeliliśmy się idealnie. Krzesełka, ognisko, coś ciepłego na rozgrzanie, miło, aż tu nagle... Delikatny wietrzyk zamienił się dość srogie wietrzysko, a ze sobą przyprowadził śnieg. Cieszyliśmy się że, będzie biało, ale wiatr już nie bardzo nam sie podobał. Coraz bliżej ogniska, na plecach zaczęły robić się lodowe skorupy. Z odsieczą pod postacią ciepłych sajgonek odwiedzili nas Bartez i Magda. Pomogło. Po odwiedzinach domknąłem tarp aby przeciągi nie denerwowały i odleciałem w sen. Michał wyjechał wcześniej, ja celebrowałem poranną kawę i białe nadodrzańskie widoki.
Ekstra !!!
OdpowiedzUsuń