Głośno ostatnio o tej krainie. Filmiki, zdjęcia, wszystko ładne tak, że postanowiliśmy odpocząć od dużych podjazdów i zwiedzić krainę Małej Chechły, Podlasie. Po wyjściu z pociągu Pati zorientowała się, że jej rower z magiczną sorą działa jako singiel. Niefart, 6 dni jazdy i tylko przednia zmieniarka działa. Potem już poszło szybko. Oparzenia, uczulenia, qrwskie muchy i komary. Sporo pierwszaków na TdFckY. Choć w tym roku lekko wiało luksusem-prysznice, kempingi, to nie znaczy, że było łatwo i wszyscy dzielnie dali rade. Poza jednym oparzeniowym incydentem. Samo Podlasie dość trudne do oceny. Płasko, prosto, mało dzikich plaż, bez zwierząt na które liczyliśmy że zobaczymy. Zwłaszcza łosie i żubry. Z drugiej strony przeurocze wioski i jakaś taka aura spokoju, przeprawy przez rzeki, duuuużo bocianów, Kolorowe domy, okiennice, kładki, dużo zieleni wokół, grill bar, a wszystko w rytmie Cocteau Twins-Pandora. Jeszcze gratis od życia pod postacią krótkiego, ale bardzo miłego spotkania z Magdą z Podlasia, która ugościła nas sękaczem i izotonikami. Co do żubrów, to została uknuta pewna teoria, qurwskie muchy zjadły większe z nich a reszta albo uciekła na Białoruś przed nimi albo chowała się po krzakach, bo patelnia jak pewien syn była. A jak już przy patelni, to odkryciem wyjazdu jest Michałowy wiadrogar, w którym tworzyliśmy kulinarne cuda na wspólne kolacje. Na codzień kartacze i babki ziemniaczane.
Na boook! dla mnie bomba, dziękuje
NABOK
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia, jak zwykle :)
OdpowiedzUsuń