Przyszedł listopad. To najlepszy miesiąc by wyruszyć w to samo miejsce co rok temu, dwa lata temu itd. Zmieniony rower, inne torby, zmieniona trasa. Niezmienny pozostał kolorowy oczopląs. Klon, brzoza, buk i też inne drzewa, których nazw nie znam zabarwiły swoje liście na złoto i pomarańczowo. W wioskach rzucał się też w oczy kolor czerwony. Ciągnące się setkami metrów liściaste, kolorowe dywany szumiały pod kołami, chowając korzenie, kałuże i dołki. Pierwszy rozdział tej kolorowej opowieści pokonywali ze mną grzybiarz Kacper, który żadnego grzyba nie przegapi ;) i koleżanka Magda. Tuż przed połową całej trasy odbili do domów, a ja leciałem dalej do, jakże by inaczej, Łagowa, o którym na blogu napisaliśmy już chyba wszystko, więc nie będę się powtarzać i zostawię tu tylko zdjęcia. Z braku chętnych, do pokonania dalszej części trasy relacja jest dość monotonna, cały czas rower i liście ;)
piknie :)
OdpowiedzUsuńRewelka! Zdjęcia przepiękne😀
OdpowiedzUsuńJa lubie to!
OdpowiedzUsuńJak ja lubię coffe tea trip ! I podziwiam ! Gorąco Was pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń