23 kwi 2018

górka, nocka i rowery


Nareszcie. Udało się zainaugurować sezon biwakowy w tym roku i w końcu padło na naszą ulubioną górę niedaleko Bobrowników. O widokach jakie gwarantuje nie raz już tutaj było pisane, ale jeszcze nigdy nie oglądaliśmy tam wschodu słońca. Miejsce znajduje się niedaleko ZG, dlatego wyjechaliśmy nieco ponad dwie godziny przed zachodem, by na spokojnie dojechać, zahaczyć o sklep, rozbić się zanim zrobi się całkiem ciemno. Jechaliśmy głównie asfaltowymi drogami, ale oczywiście mały spacer był. Kto drogi skraca, ten ma piach w butach. Na miejscu kilka rund w poszukiwaniu idealnego miejsca, wypakowanie podsiodłówek i chwilę później można było się już bujać. W planach nie było ogniska, ale temperatura nas trochę zaskoczyła, więc zdecydowaliśmy się na niewielkie, by we względnym komforcie skończyć gawędy i dopić piwo.  Ciężko było się wynurzyć ze śpiwora i spod tarpa o wschodzie słońca. Tu ciepło i przytulnie, a tam brrr... Ale warto było. Snująca się mgła, pomarańczowe promienie i ptasi koncert. Gdy słońce już się pokazało bardzo szybko zaczęło robić się ciepło. Śniadanie szamaliśmu już w krótkim odzieniu. Powrót na szybko bo o 12 miałem kolejną wycieczkę, ale daliśmy radę zwiedzić jeszcze kosmiczną linę w Zatoniu, na której Iwo odkrył w sobie dziecko.  
Zaskoczenie wycieczki: dmuchana poduszka. Mała rzecz, a o ile wygodniej się śpi. Zagadka wycieczki: Czym Iwo się ładuje, że przespał całą noc tylko w letnim śpiworze.





















1 komentarz: