Nareszcie. Na sam koniec, ale zawsze. Prawdziwie ciepły majowy weekend. Cały dzień, noc i kolejny dzień. Ciepełko, prawdziwy dzień dziecka. Wycisnęliśmy z tego ile się dało. Spotkanie Szn, GW, ZG. Każdy jechał ze swojego miasta, by spotkać się "po środku". Wiata, jezioro. Niestety woda w nim dla nas jeszcze zbyt chłodna na kąpiel, ale by zmyć kurz i pot idealnie. Bartez wpadł na swoim nowym bajku, przyworząc słodkie prezenty, które dodały energi. I tak sobie siedzieliśmy i gadaliśmy do późna. Rano szybkie pakowanie i każdy w swoją stronę. Trasa z ZG bardzo przyjemna, różnorodna. Sporo widoczków, zacnych skrętów, długich prostych, ale też tradycyjnie lubuskie, grząskie odcinki integracyjne. Zapach akacjii, mokrego lasu. Niestety zło pod postacią komarów już jest. Drugie niestety, to koniec jeżdżenia z lekką małpką. Błędy, niechęć do uruchamiania się, niepewność. Smuteczek. Ale było ciepło.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz