Ponownie weekendowe obowiązki, więc korzystamy z tego co nam dane. Piątek wieczór i w drogę. Przenocka w kolejnym bliskim, zacnym miejscu. Parafrazując nowo poznane przysłowie, rower i woda równa się przygoda, tym razem pojechaliśmy się kąpać. Dzięki przypadkowo poznanym osobom podczas zakupów, był to chyba najdłuższy wyjazd z naszego miasta. Potem już gładko, nie licząc wylanych litrów potu przez krótkie acz intensywne odcinki wypełnione piaskiem połączone z tropikalnymi warunkami i rozjechanego pasztetu. Las, plaża, śmiechy. Patrząc w jasne kropki na granatowym tle, pchaliśmy znajome kropki biorąc udział w Warta Gravel dmuchając w ekrany telefonów i przede wszystkim schładzaliśmy się w stawie. W nocy dowiedzieliśmy się kto, poza naszym gatunkiem, śmieci w lesie. Wczesnym rankiem kawa przy płonącym niebie. I to był jedyny moment kiedy widzieliśmy słońce. Śniadanie i powrót w przerywanych mżawkach. Miło bo zrobiło się trochę chłodniej.
Uwielbiam Was podglądać. Inspirujące to, no i piękne. Zawsze. Bardzo dziękuję :-)
OdpowiedzUsuń