Od jakiegoś czasu w pierwszy weekend lata, pod przykrywką imprezy organizowanej przez SWIFT o nazwie SWIFT Campout spotykamy się liczniejszą grupą by spędzić noc w niezwykle zwykłych, leśnych, często nadwodnych okolicznościach przyrody. W tym roku było tak samo.
Pogoda niby zamówiona i sprawdzona, jednak piątkowe deszczowe oprowadzanie kolegi Dariusza po Zielonej Górze nasunęło pewne wątpliwości. Podobnie kilka wiadomości o nieobecnościach wywołanych niespodziewanymi losowymi zdarzeniami. Jednak gdy rano dziarsko maszerowaliśmy do wodopoju i zobaczyliśmy oślepiające słońce, a na ławce śpiącego Lamę-Nomadę uświadomiliśmy sobie że wszystko idzie w dobrą stronę. Delegacje z Warszawy, Szczecina, Poznania, Berlina, Gorzowa i innych mniejszo-większych miejscowości. Od różnorodności rowerów można było dostać zawrotu głowy. Stara gwardia, dawno niewidziani i nowi. Po małej integracji, śniadaniu, kawie ruszyliśmy. Przez miasto jeszcze peletonem, jak w serialu na Netfliksie. Za rogatkami pojawiły się pierwsze ucieczki, które grzecznie też czekały w wyznaczonych miejscówkach na resztę. Pierwsze zguby, które odważnie ignorowały skręcanie na zjazdach. Były też kapcie, które wyznaczały zamykających całą wycieczkę. Przeglądając zdjęcia można odnieść wrażenie, że Kacper robił za mechanika i każdemu kto złapał gumę łatał i i zakładał dętki i w zasadzie tak było bo chyba wszystkie przypadły jemu :P W Bieniowie połączyliśmy się z częścią wycieczki, która dojechała pociągiem, która dodała świeżej energii by pokonywać gładko piaskownicę i gliniaste, zaschnięte koleiny. Po dotarciu na miejsce, jedyne o czym każdy myślał to kąpiel w jeziorze. Jak pomyśleli tak zrobili. Potem rozbijanie, jedzenie itp. Następny był wybuch emocji związanych z turniejem. Dobieranie się w pary, kibicowanie, strategie, próba rozkojarzenia przeciwników. Na szczęście sędzia Fred pilnował porządku swoją packą na komary.
Dziękujemy bardzo ekipom DED DOVE, Ride And Get Lost, Baby Legs, Cafflano, Cheesy Supply, Lesovik, BagGirls za to, że dzięki nim było się o co "bić". Celebracja, autografy zwycięzców, zdjęcia i pląsy. Tak zakończyliśmy ten wieczór.
Leniwy, mglisty poranek bardzo powoli wyciągał wszystkich z legowisk. O pobudzenie wszystkich do działania i pakowania zadbała palarnia KYOTO zapatrując nas w przepyszne coldbrew z tonikiem i paczki z ziarenkami specjalnie przygotowane na te wydarzenie. Po sprzątaniu miejsca obozowania zdjęcie grupowe, bez kilku rannych ptaszków, które wyfrunęły wcześniej na swoich maszynach do swoich domostw. Powrót trochę bardziej rozproszony. Jedni na najbliższą stację PKP, reszta do Nowogrodu Bobrzańskiego. Tam zwiedzanie starej fabryki dynamitu i pierogi. Kolejny podział, na tych co wracają pociągiem i tych co lecą do samej ZG na dwóch kołach. Przygodę zakończyło sympatyczne grillowanie w pracowni u Dawida Too Good Wood.
Wielkie podziękowania dla Krzysztofa, który zrezygnował z roweru na rzecz samochodu by przywieźć turniejowe fanty, zapas wody i odciążyć niektórych. Drugiego dnia też zabrał worki ze śmieciami.
Wszystkim przybyłym i wspierającym wszystkiego dobrego i WIELKIE dziękuję!!! To był super weekend.
P.S.
Sporo też powstało sytuacyjnych dowcipów, o których będziemy wspominać w hamakowych kuluarach. Podwózka autem, intensywny nalot niechcianych gości, grzybobranie, nocne poszukiwanie ognistej wody, za duża ilość Dino w jednej miejscowości, dylemat Michała, brak zawiesi, ruchome piaski, koleiny i promieniowanie. A to tylko te, które mi się przypomniały ;)
ahoj przygodo!
OdpowiedzUsuńJest co oglądać,podziwiam !
OdpowiedzUsuń