Wiosna. Słońce, ciepło, startująca zieleń, owady wpadające w brodę, ptasie orkiestry. W tym roku mieliśmy wrażenie, że na taką pogodę trzeba było czekać bardzo długo. Wygłodniali biwaku spakowaliśmy w podsiodłówy śpiwory, Lesoviki, kuchenki i wyjechaliśmy w piątek nad wodę do Brzezia k. Pomorska. Wioski niedaleko naszego miasta z przeurokliwymi stawami powyrobiskowymi. Na miejsce dotarliśmy niedługo przed zachodem, więc szybko się rozbiliśmy, znieśliśmy trochę drewna na małe ognisko i zwyczajnie patrzeliśmy na wodę. Na pomysł takiego sposobu spędzenia piątkowej nocy wpadła też nie mała liczba okolicznych wędkarzy. Nie takich zwykłych, ale karpiarzy. O urokach tego sportu, swoich kanałach na youtubie, klubie i koszulkach opowiedział nam jeden z nich, który chwiejnym krokiem próbując odnaleźć swoje stanowisko pomylił ogniska i trafił do nas. Do dalszych poszukiwań swojego miejsca skłoniła go dopiero informacja, że my już idziemy spać. Skończyliśmy pić piwo przetrawiając smutne wiadomości z rana i zalegliśmy w hamakach. Noc ku naszemu zaskoczeniu okazała się jeszcze dość chłodna, co szczególnie odczuły nasze stopy (chyba nie do końca można wierzyć cyferkom na śpiworach opisującym zakres "komfortu"). Dogrzewanie, jedzenie, kawa, pakowanie i "już" byliśmy gotowi do powrotu. Przy okazji sprzątania swoich śmieci zebraliśmy jeszcze cały worek opakowań po zanęcie, puszek, butelek, tub po sztucznych ogniach, niestety nie zmieściliśmy już do niego starej lodówki.
Wracaliśmy spokojnie inną dłuższą drogą wyposażoną w ładne widoki i mosty, zatrzymując się jeszcze na małą czarną :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz